Fotografia - moja pasja i mój czas dla Ciebie -


Noc muzeów 09 w subiektywnym obiektywie - subiektywny komentarz.

Jest tylko jedna taka noc w roku. Nie, nie, nie chodzi mi o noc świętojańską. W tą noc raczej niewiele osób idzie szukać kwiatu paproci. Znacznie więcej osób wychodzi z domu pochodzić, popatrzeć na to co było kiedyś, cofnąć się w czasie. Zachwycić się czymś, zadumać, popodziwiać. Noc muzeów, po raz szósty stała się już historią. Zanim jednak przeminęła - dała od siebie tyle ile mogła, aby było co wspominać. Noc... Rzecz jasna, że za nocą tą stali konkretni ludzie, organizatorzy i osoby, które pracowały po to, żeby inni mogli korzystać z całego dobra jakie dla nich było przygotowane na ten czas - z dóbr kultury, jakie umieszczone są w przybytkach do których na co dzień - poza wycieczkami szkolnymi - jak myślę raczej stosunkowo niewiele dorosłych osób się wybiera. Zapewne i stąd ta idea, aby rozbudzać potrzebę obcowania z perełkami przeszłości o których niekoniecznie się dzień dnia pamięta. Tym samym jest to też okazja do tego, aby móc przekonać się i docenić pracę wielu osób, które w zaciszu pracowni dbają o to, aby wszystkie te najdrobniejsze nawet elementy układanki, zwanej spuścizną kultury były w stanie cieszyć oczy. Po prostu.
Nie chciałbym tutaj wpadać w patos tym bardziej, że nie czuję się odpowiednią do tego osobą. Przejdę zatem do rzeczy.

Zacznę w takim razie od początku, czyli od momentu jak znalazłem się w Warszawie, mimo iż planowałem sporo wcześniej wybranie się na tę noc do muzeów to jednak samo zwiedzanie z jakiegoś powodu odbyło się bez szczegółowego planowania. Wiedziałem tylko, że muszę być w Muzeum Narodowym, bardzo chciałem zobaczyć całość tamtejszych ekspozycji przygotowanych i udostępnionych dla zwiedzających na ten czas. Chciałem też zobaczyć ponownie Muzeum Wojska Polskiego, bo ostatni raz byłem tam już bardzo dawno i miałem potrzebę odświeżenia sobie tego co tam jest, tym bardziej. że nocą tam jeszcze nie byłem. Reszta zwiedzania miała być niewiadomą "wyrzeźbioną na żywca". Wiedziałem też, że chcę porobić zdjęcia, bo aparat jest najczęściej nieodłącznym moim atrybutem i byłbym chyba bardzo nieszczęśliwy, gdybym nie mógł robić zdjęć. Najprawdopodobniej bym zrezygnował ze zwiedzania bo byłby to dla mnie czas stracony. Dlaczego? Bo lubię robić zdjęcia i potem ponownie przeżyć to jeszcze raz. Zdjęcia dają tą możliwość, ale generalnie nie o samo cykanie mi chodzi. Angażuję się w fotografowanie bo sprawia mi ono ponadto dodatkowo niebywałą frajdę. Wyżywam się w fotografii, a czas wtedy dla mnie jakby przestawał istnieć podczas zmagań z materią światłocienia.

Mam w takim razie naszkicowany plan, którego w zasadzie nie mam. Jestem na Śródmieściu. Godzina ok. 18:00. Zanim co, idę sobie do jednego ze znanej sieci sklepów. Pytam o książkę, którą już od dłuższego czasu chciałem kupić ale albo jej nie było, albo ja nie miałem okazji do zakupu. Okazuje się, że nie ma jej w tam, jednak jak się dowiedziałem jest ona w drugim, nieopodal położonym sklepie tej samej sieci. Tytuł zostanie tajemnicą bo nie jest to akurat najważniejsze tym razem. Fakt jest taki, że książka jest bardzo dobra i generalnie chyba nie ma takiej osoby, która zapoznawszy się z nią by jej nie poleciła. Tak więc wiem co chcę mieć i wiem, że nie mam co żałować nawet jednej złotówki na nią wydanej. W zasadzie książka nie będzie odgrywała żadnej ważnej roli, ani żadnego większego znaczenia poza tym, że ją kupiłem i była to czynność wykonana w tzw. międzyczasie. Również w owym międzyczasie dzwonię z zapytaniem i propozycją spędzenia nocy w muzeach do rodzinki. No cóż... Okazuje się, że z przyczyn natury siły wyższej będę sobie zwiedzał sam. No dobra w takim razie idę do Muzeum Narodowego. Kolejka... Ja pierdziu - za ogrodzenie i jeszcze kawał, ale jak się okazuje idzie w miarę jakoś... Posuwa się do przodu. Czas upływa mi przyjemnie za sprawą towarzystwa jakie stało za mną. Bardzo weseli ludzie. Słucham co i rusz to nowych dowcipów, nie wcinam się. Słucham i się uśmiecham co chwilę, bo nie dało się inaczej, co zdaje się było powodem do zadowolenia dla grupki za mną. Czas mija, kolejka się posuwa, dowcipy i historyjki coraz to inne. Zbliżamy się do schodów muzeum. Pojawia się kamerzysta i gość z mikrofonem. Oczywiście kolejka ani trochę się nie skróciła cały czas ktoś dochodzi bo jak wychodziła za bramę tak cały czas jest tak samo długa. Kamerzysta wykorzystuje ten fakt do nakręcenia jej rozciągłości, co niektórzy chcą się schować, inni wręcz przeciwnie - mają parcie na szkło - i w sumie nie ma w tym nic złego. Ja osobiście wolę być z drugiej strony obiektywu. Przede mną dziewczyna ciut wyższa, fajnie nie widać mnie. Przez chwilę. Z resztą i tak nie ma się co chować... Dziś będzie Ich tu sporo zapewne - se myślę. Tak też z resztą było, aczkolwiek bez przesady. Nie było zatrzęsienia, albo akurat nie trafiałem zbyt często na kamerzystów, co pozwoliło mi bez stresu robić zdjęcia, ale o tym po tym... Na razie dochodzę do punktu kontroli. Rzecz jasna bez problemu przechodzą w większości wszyscy, czasem ktoś tylko zdejmuje zegarek, wyciąga coś z kieszeni dla celów kontrolnych. Generalnie idzie gładko. Plecak z aparatem już prześwietlony. Idę spokojnie, jednak z pewną niecierpliwością, zaciekawieniem zarazem i z chęcią poznawania czegoś nowego z nastawieniem na same ciekawe rzeczy. Nie rozczarowuję się. Pierwsze ekspozycje. Zagruntowana w naszej kulturze sztuka sakralna, męka Chrystusa w sztuce średniowiecza. Kobieta, kustosz, przewodnik opowiada o ówczesnej wierze i przekonaniach, rozjaśnia meandry takiej, a nie innej prezentacji Chrystusa na krzyżu, potem kolejna rzeźba. Pieta. Przewodniczka z zapałem opowiada o detalach. Widać, że ma dużą wiedzę i dar jej przekazywania. Robię zdjęcie. Jedno, potem drugie. Słucham z zaciekawieniem, ale wiem też, że jeśli chcę jeszcze coś zobaczyć to muszę iść dalej. Zostaję jeszcze trochę. Przyjemnie się słucha jak ktoś z taką umiejętnością przekazuje informacje. Odchodzę z lekkim żalem. Posłuchałbym jeszcze, ale ustaliłem sobie priorytety i chcę je zrealizować. Idę więc. Chodzę, oglądam robię zdjęcia. Oczywiście bez flesza. Nie sposób wszystkiego zapamiętać. Tyle tego jest. Jednak mimo iż ogrom wiedzy przytłacza to wrażenie i ogólne pojęcie pozostanie. Świadomość pozostanie i wrażenie po tym jak ogląda się z bliska dzieło sztuki, które ma pięćset lat, albo więcej tak jak jest w przypadku poliptyku zwiastowania z jednorożcem, który datuje się na ok. 1480 r. (w zdjęciach na mojej stronie jego akurat nie ma).
Idę dalej oglądając kolejne elementy tej ekspozycji, przechodzę obok figury Chrystusa frasobliwego. Niesamowite. Wiele razy widziałem w różny sposób przedstawiany ten właśnie motyw, ale to co tu zobaczyłem jest szczególne. Zdjęcie nie odda tego w sposób taki jak w rzeczywistości ta figura wygląda. Trzeba to samemu zobaczyć. Nawet tak się wyrażę, że trzeba to przeżyć. Zdjęcie nie wszystko oddaje. Chociażby z racji tego, że oko ludzkie ulega akomodacji - przystosowaniu się do oświetlenia o różnym natężeniu, czego aparat fotograficzny - a właściwie błona fotograficzna, czy matryca w przypadku aparatów cyfrowych nie potrafi. I całe szczęście bo fotografia jest dzięki temu piękniejsza, bardziej wymagająca i pozostawiająca pole dla własnych doświadczeń. Zmusza czasem do tego, żeby samemu coś zobaczyć. Robię zdjęcie dla zobrazowania dla lepszego wyrycia obrazu w pamięci. W międzyczasie dochodzi Pani przewodnik tłumacząc szczegóły kolejnych wystawionych dzieł sztuki. Dlaczego krew spływa tak, a nie inaczej? Z czym jest to związane w nawiązaniu do konkretnie określonych faktów z życia Chrystusa? O tym wszystkim słyszę i jest to nadal przekazywane z równie dużym zapałem. Znowu z żalem, na siłę odrywam się od grupy, żeby móc zobaczyć więcej. Z resztą co tu dużo mówić - widać to po niemałej grupie osób, które podążają krok w krok, żeby wysłuchać wszystkiego.
Oddalam się, jeszcze jakieś zdjęcie i zmieniam ekspozycję. Temat - Zofia Stryjeńska. Robiąc kilkadziesiąt kroków przeniosłem się o kilkaset lat. Do współczesności. Chodzę, oglądam, czytam. Od początkowych przejawów talentu, przez kolejne etapy rozwoju artystycznego. Gdzieś na początku rzucił mi się w oczy życiorys, poznaję fakty z Jej bujnego życia. Bardziej chyba odbieram potencjał Jej talentu niż szczegółowo zapoznaję się z ogółem szczegółów. Nie, żeby mi się nie podobało. Wręcz przeciwnie, ale samej twórczości jest tak dużo, że nie sposób to ot tak ogarnąć. Nie na moje możliwości. Zadowalam się przebywaniem wśród Jej dzieł i chłonięciem klimatu jaki jest stworzony. Dla wyrycia w pamięci robię zdjęcie. "Stary góral", "Góralka", Autoportret autorki prac. Ogromny potencjał, różnorodność technik. Nie da się opowiedzieć w kilku zdaniach. Trzeba zobaczyć. Serię Rzemiosła, Bożki słowiańskie... Można wymieniać, wymieniać, wymieniać, wymieniać... Nie ma szans, żeby spamiętać. Nawet nie próbuję. Odhaczam w pamięci nazwisko. Stryjeńska. Orientację już mam. Idę dalej. O cholera... Patrzę, książki nie mam. W mordę, No tak, plecak z aparatem wziąłem, a książka została na bramce przy wejściu. Wracam się. Jest. Ufff.

Sztuka czasów komunizmu. "Podziękowanie traktorzyście", zapewne wyrobił dwieście procent normy, zapieprzał jak dzikus, a teraz w nagrodę ma uścisk dłoni prezesa i poklepanie po barku przed współtowarzyszami, jako wyraz zadowolenia władzy z jego oddanej pracy, a w domyśle - jazda matole do roboty dalej... "Matka Koreanka" - robię foto, nie dbam o perspektywę. Nie mogę... Idę dalej, to nie na moje skołatane nerwy obraz, ale ważny jest ze względu na przekaz.
XIX w., poprzednim razem jak byłem na wystawie fotografii Jana Bułhaka chciałem tu przyjść. Czasu nie starczyło, ale jak to mówią: "Co się odwlecze to nie uciecze". Jestem, korzystam z okazji, nie żałuję czasu na obcowanie z tymi dziełami. Od czasu do czasu fotę cyknę, nie dbam o kadr. Po co? Nie ma sensu ot tak w tym przypadku staranność jakaś czy to w kadrowaniu aparatem, czy potem w kadrowaniu na kompie. Czym moje marne foty są przy tej klasy sztuce... Doceniam tym bardziej, że sam nie mam takich zdolności. Takich... Jakichkolwiek nie mam, a co tu dopiero takich... Delektuję się obrazem, ramą, przechodzę od jednego do drugiego i... No musiałem tu dojść w końcu. "Końskie wakacje", "Czwórka", "Babie lato", "Bociany". Zatrzymałem się na trochę dłużej, patrzę na pociągnięcia pędzlem, zgrubienia farby, na odcienie barw. Zdjęcie tego nie odda, w gardle lekko ściska. Mój ziomal to malował. Łaził tymi drogami co ja łżę teraz, tylko on trochę wcześniej. No może nie dokładnie tymi sami, ale kto go tam wie. Obijał się tutaj. Jakiś dziwny jestem - se myślę... Coś ze mną nie tak? Rozklejam się czy jak? Patrzę na przechodzących ludzi. Idzie młody chłopak, około dwudziestki, może ciut więcej. Z ojcem chyba jest, rozmawiają o obrazach. Przeciera okulary, oczy, okulary, oczy. To działa. To miejsce działa, to dobrze. Tak ma być, znakiem tego i nic złego w tym nie ma. Wręcz przeciwnie. Mijam kolejne obrazy, to się zatrzymuję, to robię zdjęcie, to oglądam z bliska. Dochodzę do obrazu, którego nie da się dokładnie oglądać z bliska. Jest to fizycznie niemożliwe. Żeby go poznać, zrozumieć i przeżyć - trzeba się cofnąć przed tą potęgą, ustąpić jej miejsca. Inaczej nie da rady. No Panie Matejko... Aleś Pan dzieło huknął... Powala na kolana i miażdży każdym swoim detalem, rozmiarem, przekazem emocjonalnym. Dech zapiera. To trzeba zobaczyć na własne oczy, skonfrontować się z tą sztuką, żeby móc wyrobić sobie własne zdanie i docenić przeogromny potencjał artysty. Fenomen. Każdy kto tam wchodzi, nie przechodzi obojętnie obok. Nie da się. Niektórzy siadają, chłoną, przeżywają ten obraz i podziwiają ogrom talentu artysty na siedząco, by zatrzymać się na dłużej poobcować ze sztuką najwyższej klasy. Robię foto. Jakaś kobieta to widzi, uśmiecha się. Zostaję tam jeszcze trochę, oglądam inne obrazy Matejki. Córki, żonę, autoportret. Oddalam się w końcu powalony mentalnie na kolana. Nie prędko się zdołam podnieść po tym co zobaczyłem. Nie miałem okazji wcześniej widzieć tego obrazu bezpośrednio w całej jego okazałości. Nie złożyło się tak. Może to i lepiej. Z pewnym wyrobionym światopoglądem inaczej wszystko się odbiera. Przechodzę przez kolejne sale oglądając obrazy innych artystów. Nie dbam o poprawność kadru. Dystorsja? Nieważne, nie poprawiam, mógłbym od razu, ale po co? Nie mam co konkurować z nimi. Rama obcięta? Nie szkodzi, to i tak tylko dla mnie praktycznie. Teoretycznie to może ktoś czasem zajrzy na stronę i se popatrzy, a niech patrzy. Też umiem knocić foty.
Dalej swoją metodą zapoznaję się z bliska z obrazami. Chyba już kogoś to wkurzyło chociaż nie miałem takiego zamiaru. Podchodzi do mnie kobieta, kustosz.
- Proszę zdjąć plecak z pleców i wziąć go w rękę.
- Ale dlaczego? - Zapytałem.
- Takie miałam polecenie, żeby pan nie potrącił czegoś jak się będzie pan obracał. - Usłyszałem odpowiedź.
- Ale ja w tym plecaku noszę aparat, uważam, żeby nie potrącać rzeczy bo on jest dla mnie ważniejszy niż to wszystko tutaj razem wzięte. - Starałem się to powiedzieć tak żeby ukryć nawet ślady ironii wypowiedzi i chyba mi się to udało bo usłyszałem tylko
- No na pewno.
Zamieniłem jeszcze kilka zdań z tą panią, spokojnie, grzecznie, przecież to jej praca. W efekcie podziękowałem jej za zwrócenie uwagi. Generalnie miała rację no i nie bez tego, że przecież musi wypełniać polecenia jakie są do niej kierowane przez operatora monitoringu. Idę dalej, oglądam dzieła sztuki artystów z Antwerpii. No przecież nie będę nosił slidera w ręku albo na jednym ramieniu bo jest to mniej wygodne i prędzej w ten sposób coś rozwalę, potrącę, poza tym przyzwyczajony jestem już do noszenia jego na swój sposób, a jak rozwalę coś to co powiem, że co? Że pani mi kazała nosić go inaczej i dlatego rozwaliłem, strąciłem czy jak tam? Poza tym najprawdopodobniej nie wypłaciłbym się na pokrycie szkód. Wolę założyć go jak należy będzie to najbezpieczniejsze. Nikt już mnie nie prosił o nic. Ale na pewno byłem obserwowany. No cóż taka praca, ktoś musi obserwować, żeby ktoś obserwowanym mógł być.
Przechodzę dalej.
Fajans. Z takich rzeczy już się nie korzysta. Chodzi mi konkretnie o miskę do golenia i kałamarz. Jeśli się mylę to niech ktoś, kto korzysta z miski balwierskiej da mi znać. Odnotuję to jako ciekawostkę. Dalej srebro. Uwagę moją przyciąga cukiernica zamykana na kluczyk.. Myślałem, że to szkatułka jakaś, albo jakieś inne pudełko na drobiazgi, a tu cukiernica... Pewnie żeby dzieciaki się nie dobierały do niego. Hmmm... No radzili sobie. Może i dziś by się takie coś przydało jak ktoś musi ograniczać spożycie a wie, że jest łasuchem.
Kolekcja zegarków kieszonkowych. Czasy, kiedy pod kopertą zegarek też był dziełem sztuki, nie tylko stylizowana tarcza, wskazówki czy koperta.
Pasy kontuszowe, nić jedwabna, złocona... Już sobie wyobrażam korpulentnego Zagłobę w kontuszu, futrzanej czapie z lisa, albo zająca, opasanego jedwabnym pasem ze złoconymi kutasami. Na nogach ma buty do kolan z ostrogami i luźne portki. Ale wtedy była moda...

Kolejna ekspozycja - Sudan, Faras, Katedra, malowidła naścienne, inskrypcje. Jest egzotycznie. Oglądam kolejne eksponaty, zagłębiam się w tamtejszą kulturę, klimat. Przenoszę się w wyobraźni do Faras. Mój wzrok przyciąga pewien podświetlony element. Podpisane że to krata. I nagle myśl w rodzaju: Aaa ha ha - gliniana krata !! A zaraz potem... No tak, a jaka ma być? Porównanie z obecnym wyobrażeniem kraty się wdarło przypadkiem. Jeśli mogę coś zaproponować komuś, kto będzie chciał odwiedzić tą ekspozycję... Jest tam taki element o kształcie apsydy, takiej półkolistej wnęki. Warto tam wejść, znaleźć się tam i zobaczyć jakie wrażenia będą temu towarzyszyły. Mnie się podobało. Zdjęcie tego wrażenia w żaden sposób nie oddaje. Nie ma szans na to jakichkolwiek...

Wychodzę w końcu z Muzeum Narodowego. Na zewnątrz chłodno, jakiś występ, pantomima, pięć osób, w sumie trzech facetów i dwie dziewuchy, no ale o ile oni mają na sobie jakieś ciuchy, w rodzaju garnituru, koszuli przynajmniej lnianej czy bawełnianej, to te dziołchy cieniutko, kuso, same sukieneczki z odkrytymi ramionami, dekoltem... No wiatrem to podszyte i jeszcze kładą się na płytach chodnikowych... No nie mogę. Ja pierdziu. To mi w kurtce jest chłodno a one tak w szmatkach samych. Brrr... Chyba nie tylko ja mam takie wrażenie bo obok mnie słyszę rozmowę: - Ty mówisz, że tobie zimno, spójrz na te laski...
Próbuję zrobić zdjęcie, ale ciut za ciemno, muszę zmienić obiektyw, ale nie mogę go wyjąć z torby, osłona zawadziła o przegródkę i blokuje, kombinuję żeby go wyciągnąć. Szarpać nie mogę żeby nie połamać osłony, Ech... A one kładą się tam na tym chodniku i wstają co i rusz, zrywam rzepa od przegródki w plecaku, wyjmuję obiektyw w końcu. W końcu !! To dobre określenie, bo oni też skończyli. Robię foto. Serdeczny, szczery uśmiech dziewczyny, która przed chwilą się pokładała na chodniku. No mimo zimna. Taka radość. Niesamowite. Podziwiam. Szczerze podziwiam. Promienny uśmiech od ucha do ucha w ziąb na dworze w samej sukieneczce. To trzeba mieć serce do aktorstwa. Nie inaczej. Chylę czoła.

Czas dalej na spotkanie z historią ruszyć. Udaję się do Muzeum Wojska Polskiego. Na placu widzę jak ludziska przymierzają się do samolotu, kolejka, każdy chce usiąść w kokpicie, zobaczyć jak to jest. Jakoś mnie nie ciągnie. Samoloty popodświetlane. W dzień tak nie ma - se myślę i już się cieszę na fajne foty, ale cóż, kiedy wydłubać jakiś kadr ciężko bo naćkane tam tego jak diabli i nie ma nawet jak się przymierzyć do dobrego zdjęcia. Próbuję rzeźbić w materii z różnym skutkiem. średnio z tego jestem zadowolony. Jakiś samolot, helikopter, armaty, takie tam. Dobra idę do środka, bo na zewnątrz nie pofocę za dużo. Nie ma jak. Zanim co to jeszcze próbuję cyknąć musztrę na dziedzińcu z udziałem zwiedzających. Takie ni gówno ni fijołki - o fotę mi chodzi rzecz jasna, albo raczej wytwór fotopodobny. Idę do środka. Tam szatnia obowiązkowa. No dobra to staję w kolejce i słyszę za sobą tekst. - Szatnia obowiązkowa, za zdjęcia pięć złotych... Szukam tabliczki, albo jakiejś informacji na ten temat i nie widzę. Skąd on to wie, że za zdjęcia pięć zeta? - se myślę... No nie widzę. Pytam gościa:
- Gdzie jest napisane, że 5 zł za zdjęcia? - pokazuje mi.
- O, tu.
- No tak... Co ślepemu po oczach? - Wyrywa mi się.
Tabliczka przed moimi oczami, a ja jej szukam wszędzie dookoła. Wymieniamy kilka zdań, oddaję kurtkę i idę wykupić to pozwolenie na foty, ale już cienko to widzę. W miejscu, gdzie ciężko zrobić poprawne technicznie zdjęcie brać pieniądze za ich wykonywanie? Lekkie przegięcie moim zdaniem. No ale, żeby się z nikim nie kłócić, nie sprzeczać, nie przegadywać - wykupuję. Przylepiam nalepkę na koszulę, żeby było widać bo wiem, że zaraz będę się ostro pocił nad fotami i żeby nie było draki, żeby było widać, dla świętego spokoju. Przy wejściu próbuję się przymierzyć, ale gdzie tam... Jajca wychodzą Panie, jajca wychodzą, a nie foty. Rycerz pożal się Boże, zmieniam miejsce, gablota, zbroja odbicia w szybie, żeby je zlikwidować trzeba by użyć albo filtra, albo flesza. Flesz odpada bo w muzeum nie można. Szanuję tą zasadę bo doceniam wartość zbiorów, które od ostrego światła niszczeją... Blakną kolory, odcienie zanikają. Tak jest z wszelkiego rodzaju zabytkami, eksponatami, obrazami. Nie można fleszem błyskać w muzeum, czy w zabytkach architektury... Filtra też nie użyję bo czas naświetlania się wydłuży i tym bardziej nie wykonam foty bo i tak warunki są kiepściuchne i bez wydłużania czasu, a ponadto kontrast wzrośnie i jajca będą jeszcze większe jak teraz. No ale może to właśnie o jajca chodzi? No to poróbmy se je.
- Na początku zwiedzania wita nas Lord Wader nabity na pal, razem z koniem, którego Luk Skywalker kupił mu w prezencie, żeby mógł zażywać dobrodziejstw hipoterapii na stare lata. Jak widać na to spotkanie założył odświętne obuwie i zamienił świetlny miecz na świetlny hełm, ale co z tego jak, Robocop, który się za nim od dłuższego czasu skradał nadział go na pal myląc go niechcący z agresywnym robotem bandy handlarzy narkotyków chcących zawładnąć miastem.
- Przechodząc nieco dalej widzimy huzara na czekoladowym koniu. Czyżby to nowa reklama kosmetyków? Ciekawe czy w tej reklamie huzar odważy się ugryźć konia w zad? Czy starczy mu na to odwagi? Chyba jednak nie, bo na samą myśl o tym wyskoczył ze zbroi.

Chcę wierzyć, że to nie o jajca chodzi... Szukam czystego kadru, szukam sposobu na wykonanie poprawnego technicznie zdjęcia za które pobierana jest opłata. Jest jedno. Szabla por. Józefa Golejewskiego. Daje radę, chociaż konia z rzędem temu kto to zbalansuje. Jedna fota to ciut za mało. Szukam więcej. Gabloty to tragedia generalnie. Mam jakiś pistolet skałkowy. Snuję naciąganą teorię, że oświetlenie celowo skierowane tak, a nie inaczej, żeby wyróżnić zdobienia na lufie. Szukam dalej. Chłopak w stroju epokowym ratuje sytuację. Nie są to cuda, ale ciekawie wyglądają przynajmniej...
Opłata za tak ciężką harówę... No nie fair. Można poszukać innego sposobu zarabiania pieniędzy na gościach muzeum. Ochraniacze na buty, takie szpitalne, foliowe, płatna szatnia za symboliczną kwotę, nauka fechtunku - proszę przecież można coś takiego zrobić, albo naukę strzelania z kuszy, czy jak tam za jakąś tam opłatą, sporo młodych chłopaków by na to reflektowało, a i dziewczyny niektóre też. Różnego rodzaju przedstawienia historyczne, prelekcje, no przecież nie muszę tu wykładu robić.
Sęk w tym, że opłata brana od kogoś, kto nie ma pojęcia o robieniu zdjęć jest bardzo nie halo bo osoba taka płaci za shit praktycznie. A ktoś, kto wykonuje zdjęcia z pojęciem o poprawnym fotografowaniu i nawet jak robi zdjęcia profesjonalnie to samo wykonanie zdjęcia jeszcze nie jest równoznaczne z jego sprzedażą. Zrobić zdjęcie to jeszcze nie sprzedać. Nie tak łatwo się sprzedaje. Nie trzeba żałować nikomu. Trzecia kwestia to jest natury zasadniczej: Jeśli chcę wykonać zdjęcie artystyczne to sam decyduję o jego kreacji, albo wykorzystuję zaistniałe warunki. W przypadku pobierania opłaty wygląda to jak narzucanie inspiracji, albo kreowanie komuś wizji artystycznej a to jest nieładne zachowanie. Zaraz pewnie dostanę kilka maili w rodzaju, że wlazł za frajer i jeszcze psioczy. Nie o to mi chodzi, żeby psioczyć tylko o kwestię brania pieniędzy za praktycznie nikłe szanse dostarczenia zadowalających efektów. Ktoś płaci za coś czego nie jest w stanie odebrać. I powstaje dysonans związany z brakiem proporcji. Dlatego też moja propozycja niepobierania kasy za foty na rzecz czegoś innego, innej "usługi", zapewnienia atrakcji, za opłatę, czy to chociażby wyświetlanie jakichś filmów. Zapewne jest mnóstwo rzeczy o których piszę i są one stosowane, w różnych placówkach muzealnych. nie chodzi mi napiętnowanie pobierania opłat za robienie zdjęć w muzeach. Bynajmniej. Chodzi mi o to by nie powstawał ten dysonans bo jest to istotne jeśli chodzi o wyrównanie proporcji: zapłata - coś za tą zapłatę.
Można też wyjść z innego założenia... Spoko - pobieramy opłatę za wykonywanie zdjęć, ale dostarczamy możliwość wykonania technicznie poprawnego zdjęcia. Do tego trzeba dobrego oświetlenia i odpowiedniego zaplanowania ekspozycji, a to jest kosztowne. Jeśli muzeum na to stać i dysponuje ono odpowiednią infrastrukturą, żeby to zrobić to spoko, ale obawiam się, że nie zawsze jest to możliwe.
Ot po prostu - kwestia zwykłej uczciwości.
W kwestii formalnej, aby było jasne - nie żałuję że byłem w MWP, powkurzałem się na niemożność wykonania fot, ale normalnie zapłaciłbym wejściówkę. Na jedno wyszło. Temat poruszam po to, aby zaznaczyć istotę sprawy, która nie musi akurat mnie dotyczyć bo może już tam się nie pojawię, ale innych osób, które by chciały robić zdjęcia jak najbardziej. Mam nadzieję, że moje żarty posłużą dobrej sprawie. Poruszą wyobraźnię i zmuszą do myślenia.

Wracamy do nocy muzeów.
Nie koniec to bowiem jeszcze całej nocnej eskapady. Skończyłem mordowanie fot w MWP, wziąłem kurtkę i pomaszerowałem sobie wprost do PAN, zauważyłem afisze "nocno-muzeowe" i wszedłem. Jak się szybko zorientowałem, tam było już po ptokach. Towarzystwo się pomału zwijało. Oczywiście nikt nie miał nic przeciwko cobym sobie zwiedził. Drzwi otwarte można by rzec. No to strzeliłem parę fot na dowód pobytu i widząc stan rzeczy postanowiłem nie zakłócać tamtejszej przestrzeni swoją osobą.
Następny cel - ASP.
Tak wyszło i jak się okazało wyszło dobrze. Pochodziłem sobie tamtejszymi korytarzami. popatrzyłem i poczułem ducha talentu. Nie, nie... Nie swojego. Ichniejszego. Cieszy mnie to, że artyści doskonalą się tam w umiejętności wykorzystania swojego warsztatu. Da mi to zapewne możliwość cieszenia oczu ich pracami w przyszłości bo mam nadzieję, że jak postanowili się doskonalić w sztuce to i nie zrezygnują, a jeśli nawet życie zepchnie co niektórych na jakiś czas na boczny tor w obliczu konieczności walki o byt to nie oddadzą łatwo skóry i powalczą o swoją potrzebę wyrażania siebie poprzez sztukę. Będąc tam, chodząc sobie korytarzami i schodami w pewnym momencie wpadła mi w oko parka obok figury Zeusa jak się okazało. Chciałem im cyknąć fotę, ale gostek mnie przyczaił. Też mi cyknął - chyba? Nie wiem. Podszedłem, zagadałem, zapytałem o pozwolenie na publikację. Sprzeciwu niet. Sympatyczni ludzie, zaskoczeni nieco, ale nie na tyle, żeby zauważyć, że pierwsze foto nie najlepsze im zrobiłem. Musiałem poprawiać. Drugie foto też takie sobie, ale niech tam. To co mi się podobało tam jeszcze to fakt, że jeden z panów profesorów - jak myślę - odpowiedział mi i dzień dobry i do widzenia. Nie byłoby w tym nic dziwnego, bo nie tylko on mi odpowiedział tej nocy (teraz dopiero swoją gafę zobaczyłem... Dzień dobry - w nocy... Ładnie... ale co tam...) Tak jak usłyszałem od tego pana przywitanie i pożegnanie to nie usłyszałem nigdzie indziej tej nocy. Wyraźnie, a nie jakieś tam mruknięcie. W dostojnym tonie, z delikatnym ukłonem.
Nie znam Go i nie umiem powiedzieć który to, nie mam na tyle bezczelności, żeby podejść i cyknąć fotę identyfikatora... A może muszę tylko nad sobą jeszcze trochę popracować? Żarty żartami, ale... To było miłe.

Wszystko co dobre szybko się kończy - jak mówi przysłowie. Z ASP poszedłem sobie w kierunku Starego Miasta, parę fot po drodze, wracam. Jeszcze tylko fota Króla Zygmunta III Wazy i to by było na tyle, idę w kierunku dworca. Z czasem trza coś zrobić. Do pociągu jeszcze kupa czasu. Część czasu wykorzystuję na regenerację sił bo co tu dużo gadać - złaziłem się tej nocy trochę. Pożeram kebaba, popijam napojem, ale ile kebabów można w siebie wepchać? Ile napojów wypić przez ponad godzinę czasu? Siedzieć na tyłku bezczynnie nie lubię, idę więc, pałętam się to tu to tam. Idę sobie przez peron na dworcu Centralnym. Na ławeczkach śpią bezdomni. Może któryś z nich tylko zapodział się w Wawie i musi przenocować jakoś. Też kiedyś byłem w podobnej sytuacji w Skierniewicach. Wiem co to znaczy. Przechodzę obok ławki na której śpi dwóch żuli, na ławce obok śpi trzeci. Chyba ławka jest niewygodna bo podnosi się lekko, bez otwierania oczu nawet, układa się z powrotem delikatnie utulony w czułych objęciach morfeusza. Idę dalej, ruch raczej niewielki, od czasu do czasu ktoś przechodzi.
Godzina czasu dla kafejek, restauracji po tej imprezie to dużo. Nie mam co zrobić z czasem. Zastanawiam się czy jest jakaś statystyka odnośnie tego ile osób zostało oskubanych tej nocy przez kieszonkowców i drobnych złodziejaszków. Impreza o tyle nieprecyzyjnie zorganizowana, że nie daje możliwości płynnego rozjechania się przyjezdnym po zakończeniu. Osób pojedynczych, takich bez osób towarzyszących też trochę było. To są najłatwiejsze ofiary ewentualnych ataków. Osoba zmęczona, nierzadko po piwku, w nocy... Powinno to być tak zorganizowane, żeby była możliwość płynnego wyjazdu po zwiedzaniu. Rozumiem, że bary szybkiej obsługi, wszelkie knajpki też muszą zarobić, ale zarobiłyby i tak bo całonocna impreza jest męcząca również dla zwiedzających i na pewno jakby była przedłużona, albo przesunięta o 1 h, czy nawet jak by trwała do rana, a niech tam... To też te kafejki by zarobiły bo co i rusz ktoś by tam sobie przycupnął, a tak ludziska przez ponad godzinę są zablokowani w mieście czekają na pierwszy pociąg, autobus. Nie każdy przyjeżdża swoim autem. Jest sporo osób, które dojechały za pomocą PKP czy MZK i teraz gdzieś się muszą podziać. Do pociągu wchodzi chłopak w ubłoconych spodniach. Zmęczony i to chyba nie tylko samą imprezą. Ledwie zdążył wysiąść na swojej stacji. Przespałby.
Wychodzę i ja z pociągu. Wreszcie u siebie. Na deptaku praktycznie pusto. Mijam tylko jedną osobę, a tak cisza jak makiem zasiał. Idę tak sobie i widzę w pewnym momencie ptaszydło przytaszczyło kawałek parówki i wcina ją. Podłącza się drugie do uczty. Widzą mnie, ale nie są zbyt bojaźliwe - takie mam wrażenie. Zmęczony już jestem, ale nie mogę przejść obojętnie obok takiej okazji. Wyciągam aparat. Mam ustawioną wysoką czułość... Nie jest to najlepsze ustawienie, ale nie mam czasu na zmianę teraz. Trudno robię tak jak jest, generalnie wychodzi dupa, ale i tak jestem zadowolony że je upolowałem. Fajnie się ode mnie oddalają ptaszyska jedne... Boczkiem, boczkiem.
Potem jeszcze jednego ptaka widzę, mniejszego. Usiadł na furtce jednego z sąsiadów. W łapach trzyma kawałek jakiejś szmatki, ale jest płochliwy, ucieka zanim dochodzę na odległość umożliwiającą wykonanie przyzwoitego zdjęcia. Tylko ta szmatka, którą trzyma w łapach fajnie powiewa. Wygląda to podobnie jak wtedy, kiedy samolot ciągnie transparent zaczepiony pod podwoziem. Rozbroił mnie ten widok. Wchodzę do domu zmęczony i zadowolony zarazem.

Obejrzyj zdjęcia.